
Moja wakacyjna przygoda z dwoma facetami
Cześć, dziewczyny! Wpadłyście tu, bo pewnie chcecie usłyszeć coś, co brzmi jak scenariusz wakacyjnej komedii romantycznej – tyle że z moim sarkazmem i bez ckliwego zakończenia. Ja, wasza blogerka od życiowych wpadek i krytyki facetów, piszę do was, moje babeczki, z historią, która mogłaby być hitem Netflixa, gdyby nie to, że główną bohaterką jestem ja – wiecznie rozdarta i trochę za bardzo cwana. Będę krytyczna wobec nich (bo zasłużyli), trochę wobec siebie (no bo kto normalny tak lawiruje?), ale bez obwiniania się – to nie moja wina, że wakacje nad jeziorem zamieniły się w miłosny trójkąt z wymówkami godnymi Oscara. Siadajcie wygodnie, opowiem wam o mojej przygodzie z dwoma facetami na zmianę – z humorem, bez ściemy i prosto z mojego punktu widzenia.
To wszystko zaczęło się latem, kiedy pojechałam w nieznane – czyli nad jeziora, z paczką znajomych i namiotem, który ledwo rozstawiłam, bo ja i instrukcje to jak olej i woda. Myślałam, że będzie chill – piwo, kąpiele, gwiazdy. Ale nie – zamiast relaksu wpadłam w sidła dwóch typów, którzy najwyraźniej uznali, że jestem trofeum do zdobycia. I ja, idiotka, dałam się w to wciągnąć, bo obaj mi się podobali. Więc dzisiaj rozkładam to na części – jak to się stało, jak żonglowałam nimi jak cyrkowiec i co z tego wyszło.
Kiedy pierwszy mnie poderwał, a ja myślałam, że to wakacyjny flirt, a nie początek telenoweli
Zacznijmy od Typa Numer Jeden – nazwijmy go Kuba, bo tak miał na imię, a ja nie mam siły wymyślać pseudonimów. Kuba był z tych, co mają uśmiech jak z reklamy pasty do zębów i teksty, które niby brzmią banalnie, ale jakoś działają. Pierwszego dnia nad jeziorem rzucił: „Fajnie wyglądasz w tym świetle księżyca” – i ja, zamiast przewrócić oczami, uśmiechnęłam się jak głupia. No co? Wakacje, ciepło, on miły – myślałam, że to będzie taki niewinny flirt. Siedzieliśmy przy ognisku, potem poszliśmy na spacer nad wodę, a w końcu wylądowaliśmy w jego namiocie. I wiecie co? Było fajnie – zero spinania się, tylko luz i śmiech.
Ale ja, wieczna sceptyczka, już wtedy miałam w głowie: „Okej, ale to tylko na chwilę, nie rób sobie nadziei”. Faceci zawsze myślą, że jak raz im się uda, to już cię mają – a ja nie jestem taka prosta. I dobrze, bo następnego dnia pojawił się Typ Numer Dwa.
Kiedy drugi wszedł na scenę, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy mam prawo lubić dwóch naraz
Typ Numer Dwa – powiedzmy, że Marek – był inny. Tam, gdzie Kuba był gładki i uroczy, Marek miał taki zadziorny vibe – broda, żarty z lekką nutą ironii i spojrzenie, od którego robiło mi się gorąco. Drugiego dnia, kiedy Kuba poszedł po drewno na ognisko, Marek przysiadł się do mnie i rzucił: „Nie wyglądasz na kogoś, kto lubi się nudzić”. No i przepadłam. Zagadał mnie tak, że pół godziny później śmiałam się jak wariatka, a wieczorem, kiedy Kuba zasnął, ja już siedziałam z Markiem przy brzegu jeziora, patrząc na gwiazdy. I tak, dziewczyny – wylądowałam w jego namiocie.
W głowie miałam chaos: „Okej, ale przecież昨天 byłam z Kubą, co ja robię?”. Ale potem pomyślałam: „Wakacje, nikt mnie nie zna, mogę szaleć”. I zaczęło się lawirowanie – jedna noc z Kubą, następna z Markiem. Faceci, oczywiście, nie mieli pojęcia – a ja? Ja byłam mistrzynią wymówek.
Kiedy żonglowałam wymówkami, a w głowie śmiałam się, że powinnam dostać nagrodę za kreatywność
No i tu zaczyna się cyrk – bo jak spędzać noce na zmianę, żeby żaden się nie skapnął? Z Kubą było łatwo – mówiłam: „Oj, dzisiaj jestem zmęczona, idę spać wcześniej”, a potem wymykałam się do Marka z tekstem, że „muszę przewietrzyć głowę”. Z Markiem trudniej – raz rzuciłam: „Wiesz, kumpela ma kryzys, muszę z nią pogadać”, a potem leciałam do Kuby, udając, że to spontan. Oni kiwali głowami, a ja w środku pękałam ze śmiechu – „Serio, jakie wy jesteście naiwne chłopy”.
Pamiętam jedną noc, kiedy prawie się wydało – Marek zapytał: „Gdzie byłaś wczoraj?”, a ja, z pokerową twarzą: „Spałam jak kamień, nawet nie słyszałam, jak wróciłeś”. Kupił to, ale ja już wiedziałam, że długo tak nie pociągnę. Faceci może i są ślepi na wiele, ale jakby zaczęli gadać ze sobą, to moja gra by się sypnęła jak domek z kart.
Co to dla mnie oznaczało, kiedy wakacje się skończyły – i dlaczego i tak nie żałuję tego szaleństwa
No i finito – wakacje się skończyły, a ja wróciłam do domu, zostawiając Kubę i Marka nad jeziorem. Żaden nie wiedział o drugim – przynajmniej tak mi się wydaje, bo żaden nie napisał: „Ej, co ty odpierdalałaś?”. I wiecie co? Nie wybrałam żadnego – Kuba był słodki, Marek dziki, ale ja nie chciałam się wiązać. To była przygoda – wakacyjne szaleństwo, gdzie mogłam być kim chcę, bez konsekwencji. W głowie miałam: „Okej, może jestem podła, ale przynajmniej się bawiłam”.
Co to dla mnie oznaczało? Że czasem można sobie pozwolić na chaos – zwłaszcza w wakacje, kiedy nikt nie patrzy, a ty masz prawo do głupot. Faceci pewnie dalej myślą, że byli jedyni w moim sercu, a ja się śmieję, bo obaj mi się podobali – i żaden nie miał mnie na wyłączność.
Moja wakacyjna przygoda z dwoma facetami na zmianę to był rollercoaster wymówek, namiotów i śmiechu. Poderwał mnie jeden, potem drugi, a ja lawirowałam między nimi jak ninja – i nie żałuję. Ja swoje przeżyłam – od flirtów po nocne eskapady. A wy? Miałyście kiedyś taki wakacyjny odlot? Dajcie znać w komentarzach, bo ja już swoje rozkminiłam, a teraz lecę sprawdzić, czy mój kot też umie żonglować uczuciami. Chociaż on pewnie tylko żongluje karmą.